Kiedy dołączyłam do Loży Przedsiębiorców, nie szukałam „klubu biznesowego”.
Nie brakowało mi networkingu.
Nie szukałam inwestora ani „kopa motywacyjnego”.
Odwagi również mi nie brakowało — wykułam ją lata temu, stawiając od zera firmę, podejmując trudne, czasami niezrozumiałe dla innych decyzje i podpisując faktury krwią i potem.
Brakowało mi czegoś innego.
Czegoś, czego nie widać ani na Instagramie, ani w Excelu: miejsca, w którym mogę zdjąć zbroję.
Bo gdy prowadzisz firmę, żyjesz w chronicznym stanie gotowości.
Odpowiadasz za ludzi, za procesy, za pieniądze, za jakość, za decyzje, które czasem zmieniają czyjeś życie.
I nie ma komu o tym powiedzieć.
Poza tymi, którzy też tam byli.
Bo czasami rozwiązujesz dylematy Antygony, wybierasz pomiędzy większym a mniejszym złem. Pomiędzy dobrem jednostki a dobrem ogółu. Pomiędzy zwolnieniem osoby a położeniem projektu.
Dlatego właśnie jestem w Loży, bo szukałam ludzi, którzy to zrozumieją.
Co daje mi Loża?
W Loży nie muszę być „Sylwią, która zawsze ogarnia”, „Nadaje rytm”, „Motywuje i modeluje”
Mogę powiedzieć:
- „Jestem zmęczona.”
- „Nie wiem, co zrobić”
- „Ta decyzja mnie kosztowała bardzo dużo.”
To jest emocjonalny oddech pomiędzy ludźmi, którzy naprawdę wiedzą, ile kosztuje prowadzenie firmy i w trudnych momentach po prostu są i rozumieją.
Nie muszę niczym błyszczeć. Nie muszę udowadniać. Mogę po prostu być.
Podejmuję szybsze decyzje, bo ktoś już przerobił mój case.
Nie muszę robić doktoratu z każdego tematu, którym muszę się zająć.
Na Slacku zadaję pytanie i dostaję odpowiedzi od osób, które:
- współpracowały już z kimś z kim ja zamierzam wejść we wspołpracę, więc szepną mi to i owo
- przerobili budowę holdingu z pięcioma prawnikami naraz, za co ja własnie zamierzam się zabrać – i zrobili mase rzeczy, o których ja dopiero myślę więc mogą podzielić się ze mną swoim doświadczeniem
To oszczędza mi dziesiątki godzin, błędów i mnóstwo niepotrzebnego stresu. To jest wiedza „od kuchni”, nie „z kursu”.
Poczucie, że jestem…. normalna 🙂
W Loży nikt nie unosi brwi, kiedy mówię, że:
- piszę trzecią książkę w rok,
- zastanawiam się w którą stronę pokierować moją markę osobistą,
- otwieram kolejną filię,
- lecę gdzieś daleko pofruwać na kite, zeby wrócić na chwilę do domu przepakować się i ruszyć dalej, by pojeździć na snowboardzie
- idę na galę Forbesa czy odbieram nagrodę Sukces w szpilkach.
Nikt nie pyta: „Po co Ci to wszystko?“, „Nie pracujesz za dużo?” „A czy nie zaniedbujesz rodziny”, „Ze też Ci się tak chce”
Bo każdy robi swoje i wiekszośc wiele rzeczy na raz!
W Loży przedsiębiorczość, aktywność, ciekawość, pewna forma inności jest … normą.
Nie jest „fanaberią“,
ani ucieczką,
ani głodem prestiżu.
Jest normalnością. Jest sposobem na życie.
I to jest, paradoksalnie, najbardziej kojące.
Wsparcie bez masek, bez gry, bez rywalizacji
W Loży mogę powiedzieć:
- „Boję się tej decyzji.”
- „Projekt mnie przerósł.”
- “Źle zainwestowałam”
- „Wspólnik mnie zdradził.”
I wiem, że to zostanie w bezpiecznej przestrzeni.
Tu działa taka niewypowiedziana umowa:
nie oceniamy, nie porównujemy, nie używamy słabości przeciwko sobie.
To wspólnota ludzi, którzy dają innym to, czego sami chcieliby się dowiedzieć 5 lat temu.
Wiedza z poziomu „wyżej”, nie z poziomu „kursów”
Najcenniejsze w Loży nie dzieje się „między wierszami”, dowiaduję się jak inni:
- negocjują,
- delegują,
- układają sprawy ze wspólnikami,
- rozmawiają o porażkach,
- radzą sobie z presją, stresem, rodziną, zdrowiem.
To nie jest wiedza, którą można kupić.
To wiedza, którą można dostać tylko od ludzi, którzy sami zapłacili za nią własną cenę.
I właśnie dlatego Loża ma dla mnie taką wartość — to miejsce, w którym jestem wsród swoich.
ps. Własnie do mnie zadzwoniła Ania z Loży, nie odebrałam, bo dzisiaj nie mam juz paliwa więc napisałam do Ani: “dogorywam, dzieci na glowie. Czarna seria mnie złapała”, Ania odpisała “Podziwiam Ciebie.” Przypadek?
Sylwia Sitkowska
Michał Świeca