Cześć, tu Max Cyrek. Jestem przedsiębiorcą, który zaczynał w Zgierzu od dzielenia łącza internetowego z sąsiadami i sprzedaży linków do Linuxa na Allegro. Dziś zarządzam holdingiem firm generującym ponad 30 milionów złotych rocznie i… piszę ten tekst z serca Florydy.
To historia o tym, jak marzenie z 2014 roku – o życiu w miejscu, gdzie słońce świeci codziennie zamieniło się w rzeczywistość. I jak dużą rolę w tym procesie odegrała Loża Przedsiębiorców.
Początek: Zgierz, modem i 10 sąsiadów
Dorastałem w Zgierzu. Nie w Dolinie Krzemowej, nie w startupowym centrum świata, tylko w miejscu, gdzie zimą niebo ma pięćdziesiąt odcieni szarości, a w Biedronce pytanie „co słychać?” kończy się wezwaniem kierownika.
Już wtedy czułem, że chcę coś więcej. Nie w sensie więcej pieniędzy, tylko więcej życia.
Internet był moim pierwszym oknem na świat. Dosłownie, bo kiedy w podstawówce wygrałem modem na Olimpiadzie Informatycznej, to był mój bilet do globalnej rzeczywistości.
W liceum rozdzieliłem łącze między sąsiadów. Kabel biegł przez dachy, po balkonach, czasem przez okno. Sieć się rozrosła, miałem 10, potem 15 klientów. Aż pewnego dnia konkurencja przecięła kable i zalała je asfaltem. To był mój pierwszy crash test przedsiębiorczości brutalny, ale potrzebny.
Mama, która nauczyła mnie handlu i odwagi
To, że dziś jestem przedsiębiorcą, zawdzięczam w 100% mojej mamie. Była nauczycielką, germanistką, grafikiem, agentką ubezpieczeniową i nigdy nie przestawała próbować. Dzisiaj nadal prężnie działa w e-commerce na co dzień wykorzystując ChataGPT i Sorę. To ona pokazała mi, że można inaczej. Że można od życia po prostu chcieć więcej i że zamiast liczyć na szczęście można wziąć los we własne ręce i pokierować nim przez nomen omen ciężką pracę.
Na początku lat 2000. odkryła Allegro. Kupowała rzeczy za 50 zł i sprzedawała je z kilkukrotną przebitką. To ona nauczyła mnie pierwszej zasady handlu:
„Nie chodzi o to, co sprzedajesz. Chodzi o to, jak myślisz o kliencie.”
I tak zaczęła się nasza rodzinna historia e-commerce pod kryptonimem artdecor24.pl. Ja stworzyłem pierwszy sklep, pierwszego OMS tylko że nie wiedziałem że to OMS (nazywał się servus) i automatyzacje, które w sumie po prostu były usprawnieniami (21 lat temu słowo automatyzacja po prostu nie funkcjonowało). W szczycie działalności importowaliśmy ponad 100 kontenerów rocznie. Szukałem dostawców w Europie, Azji i Afryce zwiedzając świat. W jednym z paszportów po prostu skończyło się miejsce! Na tamte czasy to było coś. Ale w głowie już kiełkowało pytanie: „Czy to jest maksimum tego, co mogę zbudować?”
Allegro i pierwsze „zderzenie z rzeczywistością”
W pewnym momencie stwierdziłem, że czas na coś większego. Poszedłem pracować do Allegro. Świetna ekipa, wymagający projekt. Dałem radę. Po kilku miesiącach zrozumiałem jednak, że korporacja nie jest dla mnie. Byłem „tym gościem”, który przychodził o 6:00, wychodził o 18:00, a reszta zespołu dopiero zaczynała dzień. Zrozumiałem, że nie mogę działać w systemie, który nagradza „godziny spędzone”, a nie rezultaty. Wróciłem do rodzinnej firmy, trochę z podkulonym ogonem, ale bogatszy o ważną lekcję:
„Nie pasujesz do systemu? Stwórz swój.”
I tak też się stało… Agencja SEO, którą zatrudniliśmy do obsługi naszego rodzinnego biznesu, pobierała 10 000 zł miesięcznie i doprowadziła nasz sklep do kary od Google (patałachy z Wrocławia). Nie było efektów, tylko faktury. I pamiętam, jak wtedy powiedziałem sobie:
„Jak nauczyłem się programowania w dwa tygodnie, to nauczę się też marketingu.”
I tak powstało Cyrek Internet Technologies (dzisiejsze Cyrek Digital). Po kilku miesiącach wyprowadziłem sklep z filtra i mogłem skupić się na rozwoju małej lokalnej agencji marketingowej nawet nie myśląc o tym co może przynieść przyszłość.
Z biegiem lat firma rosła. Powstawały kolejne spółki: Cyrek Events, Cyrek Finance,Cyrek Creative, potem następne. Zrozumiałem, że nie chcę tylko „robić marketingu”. Chciałem budować organizacje, które żyją własnym rytmem i tworzą komplementarny ekosystem. Nauczyłem się, że najważniejsze są dane, procesy i ludzie. Ale zanim to pojąłem, popełniłem wszystkie możliwe błędy (i popełniam je nadal!).
Zbyt późno wdrożyłem system zarządzania. Zbyt długo działałem na „intuicję”. Zdarzało się, że jednym budżetem reklamowym łatałem dziury po drugim. Byłem zadłużony po uszy: linie kredytowe, karty, leasingi. Uporządkowanie tego zajęło mi dobre 7 lat.
Miami, marzenie, które dojrzewało 11 lat
Pierwszy raz byłem w USA w 2014 roku. To miała być zwykła wizyta u przyjaciela – Piotra Kruszyńskiego, który jeszcze wtedy był etatowcem, a dzisiaj tworzy wielomilionowy startup w branży healthtech, który właśnie wszedł na rynek amerykański. Skończyło się tym, że po Nowym Jorku (gdzie zgubiłem na chwilę paszporty), Waszyngtonie i Miami wróciłem do Polski z jedną myślą:
„Fajnie byłoby tu kiedyś mieszkać”.
Ale po powrocie wciągnęła mnie codzienność: firmy, klienci, ludzie, odpowiedzialność. To marzenie na lata zniknęło gdzieś między Excelem a ZUS. Dopiero pandemia sprawiła, że zadałem sobie kilka prostych, ale trudnych pytań: Co daje mi szczęście? Po co robię to, co robię? I odpowiedź była banalna — słońce i dobre życie.
I wtedy przypomniałem sobie Miami. Stworzyłem plan. Nadałem mu nazwę: Project: Better Life. Rozpisałem kroki, kwoty, zależności. I … no właśnie na tym się skończyło.
Loża Przedsiębiorców – miejsce, gdzie słowa zamieniają się w czyny
Kiedy dołączyłem do Loży Przedsiębiorców, miałem już cel, ale brakowało mi publicznego zobowiązania. Wiecie, tego momentu, kiedy mówisz coś głośno i nie ma już odwrotu.
W Loży nie da się być „tym, co tylko gada”. Bo masz wokół siebie ludzi, którzy nie pytają czy, tylko kiedy. Którzy przypominają Ci, że wymówki nie budują imperiów. I że czasem wystarczy jedno zdanie od właściwej osoby, by wróciła wiara, że to możliwe.
Dla mnie Loża była właśnie tym: przypomnieniem, że marzenia są zobowiązaniem wobec siebie. Że jeśli już coś wypowiadasz, musisz to dowieźć.
Dzięki rozmowom z Adrianem Gorzyckim i resztą ekipy wiedziałem, że nie mogę być tym, który tylko mówi „kiedyś Miami”. Musiałem być tym, który mówi „Miami – done”, żeby jeszcze bardziej było mi trudno zawrócić przyjąłem zaproszenie do wywiadu w Przygodach Przedsiębiorców. Skoro otworzyłem się przed 75 000 osób i publicznie powiedziałem o tym kim jestem i po co to robię to jak mógłbym później spojrzeć w lustro i wycofać się?
Wróciłem z nagrania i usiadłem do komputera. Otworzyłem Excela, którego tak samo kocham jak i nienawidzę, i rozpisałem wszystko: ile potrzebuję miesięcznie, jakie przepływy muszą działać, kto może przejąć obowiązki, co trzeba zautomatyzować. Project: Better Life przestał być tylko nazwą, a stał się planem operacyjnym.
Kolejne miesiące to była mieszanka euforii i paniki. Porządkowałem struktury (przy okazji podejmując kilka błędnych decyzji, ale to historia do opowiedzenia przy kubańskim espresso), przepinałem procesy w firmach. Kiedy inni w Polsce zamawiali opony zimowe, ja polowałem na tanie bilety w szalonej środzie w LOT.
W końcu przyszedł ten moment. Wsiedliśmy do samolotu i reszta jest już historią.
Pierwszy poranek na Florydzie będę pamiętał bardzo długo. Słońce przebiło się przez żaluzje w hotelowym pokoju, obudziłem wszystkich i pobiegliśmy na plażę wskoczyć do oceanu i poczułem spokój. Ten dziwny, irracjonalny spokój porównywalny z tym, który odczuwałem po przejściu Prince of Persia przy przy napisach końcowych Course of the Monkey Island, które katowałem 30 lat wcześniej na moim 386DX z 4MB RAM. I wdzięczność…

Co naprawdę daje Loża
Dla mnie to nie tylko network czy mastermind. To środowisko, które resetuje perspektywę. Tutaj nie ma miejsca na udawanie, a sukces nie robi wrażenia, jeśli nie idzie za nim prawda i autentyczność. Jeśli wyznajesz zasadę fake it till you make it to tutaj niestety sobie nie poradzisz. Każda porażka nie jest powodem do wstydu, tylko do rozmowy i lekcji.
Loża to miejsce, gdzie feedback nie boli, bo jest szczery. Tu celebrujemy małe kroki.
To ludzie, z którymi możesz wypalić cygaro nad mariną i równocześnie rozmawiać o modelu skalowania spółki, łącząc to z rozwojem duchowym i wciąganiem rape. To miejsce, które uczy, że przedsiębiorczość to styl życia. To świadome wybory każdego dnia.
Ludzie dzielą się na tych, którzy marzą o lepszym życiu, i tych, którzy wstają rano i zapierdalają, żeby to się wydarzyło. W Loży Przedsiębiorców spotkasz tylko tych drugich. A ja jestem wdzięczny, że mogę być jednym z nich.
Ściskam z Fort Lauder Dale (tak jak Zgierz nad Łodzią tak Fort Lauderdale jest nad Miami),
Max
Max Cyrek
Anna Lewandowska
Tomasz Więch
Marek Golan